Po wielu latach opieki nad pacjentami, czując, że stoi w miejscu, a jej inteligencja zupełnie się nie przydaje, pielęgniarka Anna Hintermeier powiedziała „dość”. Mogła odejść, ale nie chciała rezygnować z pomocy innym. Kochała swoją pracę. Postanowiła więc, że zostanie lekarzem. Nie dość, że była na obczyźnie, to jeszcze zbliżała się do czterdziestki, ale tych drobnych niuansów zupełnie nie wzięła pod uwagę. Czy to możliwe? Czy mogło się udać? Owszem, bowiem nigdy nie jest za późno na spełnianie marzeń.

Po co mi matura…

W liceum pielęgniarskim w Szczecinku orłem nie była, ale dawała sobie radę. Zawód rzeczywiście zdobyła, ale matura to już była gruba przesada. – Jasno wówczas komunikowałam, że na studia to ja się nie wybieram, więc matura nie jest mi potrzebna. – mówi Anna Hintermeier.

O posadę w szpitalu nie było łatwo, dlatego wyjechała do Włoch pracować jako pokojówka w tyrolskim hotelu. Niebieskooka blondynka szybko wpadła w oko lokalnemu przystojniakowi. Po pięciu latach sprzątania pokoi, gdy związek stał w miejscu i nie dawał rokowań, poirytowana wróciła do kraju. Z tej przygody wyciągnęła dwie korzyści. Nauczyła się płynnie języka niemieckiego. Dominował w tym regionie, na granicy włosko-austriackiej. Nauczyła się też jeździć na nartach, jednak w dalszej historii ta umiejętność nie okaże się przydatna, bowiem Anna nie została ratownikiem górskim, a lekarzem w jednej z europejskich stolic.

I znów na obczyźnie

Spędzone lata we Włoszech z całą pewnością pozbawiły ją strachu przed obcokrajowcami, przed tym co inne i nieznane. Uświadomiła sobie, że granice są tylko w głowie. Po powrocie do kraju, co prawda znów pojawił się problem z pracą, ale to nie był najważniejszy powód jej kolejnej emigracji. Mama była już wtedy w Wiedniu, po rozwodzie wyjechała do swojej siostry i tu poukładała życie na nowo. Okazało się jednak, ze w tym samym mieście mieszka też jej szkolna miłość, którą spotkała tuż po powrocie do Polski. Skoro zatem powodów było już tyle, spakowała walizki i ruszyła na podbój Wiednia. Pierwsze miesiące były niezwykle trudne. Postanowiła, że w tym kraju będzie robić to, do czego jest stworzona, będzie pielęgniarką. Błyskawicznie zrobiła nostryfikację uprawniającą ją do pracy według norm austriackich. Wreszcie dostała etat w szpitalu. Była szczęśliwa, o to właśnie chodziło. Czy jednak zostanie tu na stałe? Tego jeszcze nie wiedziała, zwłaszcza, że znajomość z kolegą z liceum dobiegała końca.

Chcę więcej

Okazało się, że Austria to zupełnie inny kraj, niezwykle tytularny przez co też zabawny, zwłaszcza dla Polaków. – Tutaj magister to ktoś z wyższej półki. Jesteś po studiach, jesteś kimś. Nie dość, ze mówią do Ciebie per „pani magister” to jeszcze na drzwiach własnego mieszkania tabliczka z nazwiskiem i tytułem są czymś zupełnie normalnym. – mówi nasza bohaterka. Poziom nauczania nie jest tu wysoki, a wykształcenie społeczeństwa pozostawia wiele do życzenia. Dla Anny to wszystko było niepojęte. Przecież w Polsce magister to żadne osiągnięcie i nikt się nie tytułuje. Za to pielęgniarka ma większe znaczenie i społeczny szacunek.

W wiedeńskim szpitalu okazało się, że tu jest inaczej. Pielęgniarka jest nieistotna, a obowiązki przypominają również zakres działania polskiej salowej. Im dłużej pracowała, tym bardziej zdawała sobie sprawę z tego, że aktualne zadania nie wyczerpują jej możliwości, że chce czegoś więcej. – Wiedziałam, że w pielęgniarstwie niczego nie osiągnę, to jest praca mechaniczna, fizyczna, do tego nie trzeba używać głowy. Poza tym kompletnie nie miałam o czym rozmawiać z pielęgniarkami, zdecydowanie wolałam towarzystwo lekarzy. To były dwa światy, jeden, w którym się męczyłam i drugi, w którym było mi dobrze. Chciałam być jedną z nich. Imponowali mi ludzie posiadający wiedzę. – mówi Anna.

I tak będąc u progu czterdziestki postanowiła, że zostanie lekarzem. Na szczęście w austriackim systemie edukacyjnym nie ma żadnej granicy wieku. Na uniwersytet może pójść każdy. Nie, nie taki trzeciego wieku, ale taki, do którego chodzi również młodzież. Studia studiami, ale skąd wziąć maturę? Na takie przypadki Austria też ma rozwiązanie, można po prostu zdać egzamin maturalny. Anna przystąpiła więc do matury, a zraz potem do egzaminu na studia.

Studenckie życie

Ania była jedną z najstarszych studentek na Uniwersytecie Medycznym w Wiedniu. Pobił ją tylko siedemdziesięciodwuletni emerytowany prawnik, który przyszedł na uczelnię z pasji, w ramach terapii zajęciowej. Nasza bohaterka pracowała i studiowała jednocześnie. Na szczęście w szpitalu szli jej na rękę, by mogła chodzić na wykłady. To był niezwykle wymagający czas. Gdy wracała po nocnych dyżurach uczyła się do egzaminów. Sypiała niewiele. – Najtrudniej było na początku, zanim wpadłam w rytm nauki typowy dla młodych ludzi, którzy są w nim od podstawówki. Ja musiałam wtłoczyć się w ten system na nowo, po długich latach przerwy. – wspomina.

Dała jednak radę, minęło kolejnych sześć lat i z dumą przyszła do szpitala już w nieco innej roli. W oczach kolegów i koleżanek dostrzegła podziw. Patrzyli na nią zupełnie inaczej. Widzieli w niej lekarza. Jest nim przecież, spełniło się jej marzenie. Teraz trwa etap stażu, ale chce jeszcze zrobić specjalizację z kardiologii. Czy się uda? Na pewno. Nie ma przecież rzeczy niemożliwych. – Można spełnić każde marzenie, tylko trzeba je sobie wyobrazić w kolorach i ze wszystkimi szczegółami. Później trzeba zrobić plan jak do tego dojść. I co ważne, zacząć jak najszybciej, najlepiej już dzisiaj. Wykonać jakiś telefon, kupić książkę, czegoś się dowiedzieć, podjąć działanie, by napędzić ten tryb. To bardzo ważne. Gdy odłożysz to na jutro, na za tydzień, to zapewne spłonie na panewce.

Mogę wszystko

Ania dziś z dumą zakłada lekarski kitel i idzie na oddział kardiologii. – Czasem łapię się na tym, że gdy przychodzi do mnie pielęgniarka z problemem, automatem odpowiadam, że trzeba zapytać o to lekarza. Gdy widzę jej wielkie, zdziwione oczy, z rozbawieniem uświadamiam sobie, że to przecież ja jestem lekarzem. – śmieje się Anna. Dąży konsekwentnie do celu. Wie czego chce, zamierza to osiągnąć i zdradza co jest kluczem do sukcesu. – To kwestia wiary w siebie, determinacji i dyscypliny. Przecież, żeby skończyć studia nie potrzebna jest jakaś wyjątkowa inteligencja. Wystarczy przeciętna, każdy może to zrobić. Ważniejsza jest konsekwencja. – mówi doktor Hintemeier.

 

U progu magicznej czterdziestki wydaje nam się, że na wiele jest już za późno, bo zabraknie nam siły, bo mamy za mało czasu, bo może już nie warto niczego zmieniać, a już na pewno zaczynać od początku. Życie Ani pokazuje, że jesteśmy w błędzie, a wszelkie ograniczenia są wyłącznie w naszej głowie. – Nigdy nie jest za późno na realizację marzeń, na zmiany. Radziłabym nie godzić się na stagnację, by potem wyrzucać sobie, że jednak coś mogłam zrobić. Trzeba się odważyć. Jeśli czegoś się pragnie, da się to zrobić. Jestem pewna. – mówi Ania.

Może zatem warto spojrzeć na swoje życie z innej perspektywy i uświadomić sobie, że to dopiero jego połowa. Zagospodarujmy zatem tę drugą tak, abyśmy byli szczęśliwi, spełnieni i dumni z samych siebie.

 

Magdalena Radomska

 

Leave a Reply